Matka Banitka

Matka Banitka

niedziela, 28 sierpnia 2016

Biżuteria inna niż wszystkie, bo ceramiczna ;)

Dzisiaj znowu pokażę coś z mojego kuferka ze skarbami, ale tym razem coś bardzo nietypowego, bo ceramiczne kolczyki puzzle.

Na Sandrę i jej ceramiczną biżuterię trafiłam przypadkiem i powiem szczerze, że mnie bardzo jej twórczość zaintrygowała. Kiedy zaczęły się pojawiać nowe modele, w tym wspomniane już puzzle, nie mogłam się oprzeć i musiałam je mieć. Tylko był jeden problem, kolor. Nie mogłam się zdecydować na jeden, bo kilka mi się podobało. Ale w końcu się zdecydowała ma turkus cracle, czyli powleczone szkliwem lazurowym.


Sandra z Biżuteria CINT ceramika i nie tylko  ma 27 lat i mieszka w Warszawie. W zabawę ceramiką wkręciła ją siostra, która sama tworzy z gliny piękne przedmioty i znajdziecie ją tutaj Wytwórnia ksztaltu - pracownia ceramiki . Oprócz zamiłowania do ceramiki, kocha też bardzo zwierzęta i prowadzi sklep zoologiczny na Łomiankach.

Sandra początkowo robiła kubki czy talerze, ale uważała, że to nie dla niej i tak wpadła na pomysł tworzenia biżuterii jedynej w swoim rodzaju i niepowtarzalnej. Poza tym tak się wciągnęła w tworzenie biżuterii ceramicznej, że ma już w domu ok. 150 par (wow!!!!).

Bo wiecie, ja się dowiedziałam, że proces tworzenia takiego cudeńka, jest długi i nigdy się nie wie co wyjdzie z pieca, ale po kolei.

Według opisu Sandry proces tworzenia wygląda mniej więcej tak: Najpierw się lepi, potem parę godzin suszy, następnie wkłada do pieca na 1000 stopni. Po pierwszym wypale glina jest bardzo krucha i wtedy się ją przeciera, szlifuje i nakłada szkliwo. Następnie znowu ląduje w piecu. Wtedy jest już twarda i nic nie da się naprawić, jak coś nie wyjdzie.

Zbierając wiedzę do tego postu dowiedziałam się, że ceramika jest wyjątkowa pod tym względem, że zawsze trzyma w niepewności, co wyjdzie z pieca. Każda rzecz jest inna, nigdy nie udaje się zrobić dwóch takich samych przedmiotów.

Więc teraz pewnie wiecie, dlaczego mówię, że mam kolczyki jedyne w swoim rodzaju. Jeśli chcecie mieć takie same lub inne kształty lub kolory, już wiecie, gdzie się zgłosić.

Jeśli ktoś chce zakupić ceramiczne jedyne w swoim rodzaju przedmioty, to przypominam: Sandra - biżuteria, a jej siostra przedmioty codziennego użytku: jak cudne kubeczki, talerzyki i wiele innych. Zapraszam do nich by pooglądać i się zakochać jak ja w ceramice

Kolczyki są niezwykle lekkie, mimo że na takie nie wyglądają. Dostałam gratis do zakupów piękną, rzemykową bransoletkę, która jest bardzo długa, bo mogę opleść dłoń 4 razy. 


















poniedziałek, 22 sierpnia 2016

Przepiękne kamienie naturalne, tylko u AgnesArt

Dzisiaj znowu zaglądacie do mojego kuferka z biżuterią. Mam coś wyjątkowego i niezwykle urodziwego, mianowicie kamienie naturalne od AgnesArt.

Kiedyś, przez przypadek w sumie, natrafiłam na bloga szafiarskiego pani Kamili A new life  i mimo że to nie mój styl (sama nie wiem czy mam jakiś ;)), zakochałam się w pięknych bransoletkach, które często towarzyszyły każdej w sumie stylizacji pani Kamili. Nie wiedziałam, że można tak wspaniale łączyć bransoletki z odzieżą i sama zapragnęłam mieć swoje cudeńka. Nie przypuszczałam nawet, że kamień naturalny występuje w takie ilości kolorów i odmian.

Oczy mi się świeciły na te kamyczki od dawna i tak w końcu udało mi się zakupić przepiękny agat z druzą rainbow, cracle niebieskie oraz malachit syntetyczny red.

Jednak jak na prawdziwego pasjonata książek drukowanych, obok ślicznych zakładek z kamieni naturalnych, które wychodzą spod rąk pracowni AgnesArt też nie mogłam przejść obojętnie i tak mam swoją pierwszą zakładkę.

Kiedy przeglądam katalogi pełne kulkowych bransoletek u AgnesArt chętnie bym zakupiła wszystkie, ale wiele by nie pasowało do mojej garderoby, więc wybieram te, które będę z dumą nosiła i będą mi towarzyszyły podczas spacerów. 
Jak kiedyś wspominałam, moja miłość do bransoletek zaczęła się stosunkowo nie dawno, ale rozwija się bardzo szybko. Bo jak się już raz zacznie otaczać pięknymi przedmiotami, nie da się przestać ich kupowania ;)

Zapraszam, więc na podróż do świata cudownych kamieni naturalnych do AgnesArt, a do Pani Kamili by podejrzeć jej codzienne i eleganckie stylizacje za grosze. Bo nie sztuką jest ubrać się w drogie ciuchy, sztuką jest wyszukać piękne perełki ;) 

Piękne kamienie naturalne od AgnesArt znajdziecie tu: klik
Panią Kamilę i jej stylizacje znajdziecie tu: klik














czwartek, 18 sierpnia 2016

Ciekawostki o Holandii

Dzisiaj chciałam Wam opowiedzieć trochę o kraju, w którym przyszło mi mieszkać. Jestem tutaj od lipca 2010 roku, więc już 6 lat. Mieszkam w 44 000 miejscowości Veldhoven w prowincji Branacja Północna. Akurat niedaleko naszego domu znajduje się lotnisko, więc często przez okno obserwuję odlatujące samoloty. Miły dla oka widok.

Pierwsze co mi się tutaj "rzuciło w oczy" to fakt że ludzie są bardzo życzliwi, pomocni. Kłaniają się obcym ludziom na ulicy, uśmiechają się, zwłaszcza do dzieci. Jak 4,5 roku temu urodził się nasz syn, często obcy ludzie nam gratulowali. Można nawet powiedzieć, że oni się cieszą jak komuś się coś uda. Nigdy do tej pory nie spotkałam się z niechęcią czy złośliwościami ze strony Holendrów że jestem Polką. Raz, w sumie na początku pobytu, pracowałam w taki magazynie książek gdzie przychodziły zamówienia na książki przede wszystkim od studentów i jeden z kierowców, którzy przyjechał z dostawą zapytał mnie (mówiłam wtedy po angielsku) czy nie ma w Anglii pracy, powiedziałam mu że nie wiem. Był w szoku, że jestem Polką i tak dobrze mówię po angielsku. Zresztą do tej pory (jak nie znam jakiegoś słowa po holendersku, używam angielskiego) wiele osób się dziwi że Polka i tak dobrze mówi po angielsku. Bardzo się cieszą jak staram się mówić po holendersku, choć to nie jest łatwy język. To miks niemieckiego, francuskiego i angielskiego tylko nie tak twardy jak niemiecki, bardziej miękki ale za to harczący mocno. Dla obcokrajowców nie do nauczenia, szczególnie Azjaci mają problem, szczególnie z R. Śmiesznie w ich ustach brzmi Holenderski, jak by gulę mieli w gardle.

Zwyczajem, który bardzo mnie zaskakuje, ilekroć go widzę, jest pukanie w szybę, nie w drzwi czy używanie dzwonka. Zawsze mnie to zastanawiało, bo bardzo wiele osób tak robi. Kiedyś nawet zapytałam sąsiada czemu puka się w szybę  i zagląda do środka, dlaczego nie można stać i czekać aż ktoś otworzy. Sąsiad nie wiedział dlaczego;)

Jeśli chodzi o kulinarną stronę Holandii to nie znajdziemy tutaj pietruszki korzenia (jak to zupa bez pietruszki?), ale natka jest. Nie ma kiszonych ogórków i białego sera, bardzo nad tym faktem ubolewam. Oczywiście nie ma też naszych pierogów czy klusek a dla Holendrów grzyby to pieczarki. U nas podstawa do zupy to pietruszka, seler, cebula, marchew a u nich mieszkanka gotowa ze sklepu z drobno pokrojoną cebulą, odrobiną marchewki i pora drobno pokrojonego. Buraków i kapusty kiszonej nie używają zbytnio, bo nie wiedzą co z nich zrobić. Kiedyś sąsiadkę (starszą panią zresztą) instruowałam jak zrobić barszcz ;) W sklepie, w sumie nie tak dawno jak kupowałam buraczki to taka starsza Pani patrzyła to na mnie to na te buraczki, co miałam je w ręce. 

Syn w szkole na dzień ojca z dziećmi miał zrobić książkę kucharską dla tatusiów ich ulubionym daniem. I bardzo długo się głowiłam jaki polski przepis wykorzystać, żeby składniki były ogólnodstępne dla Holendrów, by nie musieli sie wybierać do polskiego sklepu. Zadałam nawet takie pytanie na grupie mamusiek z moich stron i padały różne odpowiedzi, nawet z flakami włącznie (tylko skąd ja wezmę flaki, a tym bardziej Holendrzy ) ;) Wpadałam jednak na pomysł krokietów z kapustą kiszoną i pieczarkami i barszczem czerwonym do picia. Ciekawe czy ktoś w domu zrobił takie danie. Bardzo mnie to ciekawi, bo każde dziecko dało tacie ten przepiśnik z potrawami od każdego dziecka.

Holendrzy uwielbiają snaksy czyli zazwyczaj mięsne kąski w formie ala kiełbasek zwanych frikadelami, są też krokety, ale nie mają nic wspólnego z naszymi, bo to zazwyczaj są z wkładem mięsnymlub tez warzywnym zmielone w środku a chrupiące na wierzchu przekąski, najlepiej do frytek z majonezem (polanym na górze i posypanymi cebulą ). Uwielbiają też kuchnię azjatycką, chińskie restauracje są na każdym kroku zresztą. Też nikogo nie dziwi że frytki są sprzedawane przez Chińczyków ;)

Kolejną rzeczą, która bardzo mi się tutaj podoba, jest celebrowanie ważnych wydarzeń, jak rocznica ślubu, narodziny dziecka czy nawet urodziny. Jak ktoś ma urodziny, potrafią część dzielnicy pooblklejać zdjęciami solenizanta i przed domem stoi często dmuchany wizerunek mężczyzny czy kobiety i dom jest z zewnątrz przystrojony. I wtedy każdy może przyjść i złożyć solenizantowi życzenia. Podobnie jest z narodzinami dziecka, stawia się przed domem tabliczkę z imieniem dziecka, w oknie wiszą girlandy i czasami można zauważyć bociana przyklejonego do szyby, który wygląda jakby się rozbił o szybę, bo mu tylko nogi i kufer wystają. Na takie okazje wrzuca sie do skrzynki kartki z gratulacjami/życzeniami i często dostaje się kartkę zwrotną z podziękowaniem i informacjami na temat dziecka.  Na Święta Bożego Narodzenia też jest tradycja, by najbliższym sąsiadom wrzucać do skrzynek kartki z życzeniami, na Wielknaoc odchodzą od tego zwyczaju.

Co do nazw, które są dość interesujące i Polakom się kojarzą i szybko zapadają w pamięć to:

  • kibbeling to nazwa dania rybnego, czyli ryba w cieście smażona na głębokim oleju, najczęściej podawana z sosem z ziołami Ravigotte saus
  • Rabobank nazwa banku, wiadomo z czym nam się kojarzy. często ta nazwa wywołuje na moje twarzy uśmiech
  • Odorex - nazwa dezodorantu
  • Goeiemorgen - ) czyli dzień dobry. G w holenderskim czytamy jako H, a Oe jako U, więc resztę sami sobie dopowiedzcie ;) 
Bardzo mnie denerwuje w tym języku fakt, że wiele słów, szczególnie tych długich jest nie do przetłumaczenia, bo Holendrzy mają tendencję do składania kilku słów w jeden i potem jest problem, bynajmniej dla mnie, bo nie mogę się dowiedzieć co to znaczy. 




Zdjęcia te pochodzą z mojej kolekcji i przedstawiają moją miejscowość i bociana o którym pisałam wyżej ;)




środa, 17 sierpnia 2016

Ulubiona szydełkowa biżuteria od Bajkowy świat

Do porannej kawy zabieram Was do kolorowego świata utkanego szydełkiem, czyli do świata stworzonego przez Edytę i (jej) moje szydełkowe cuda.

Na Bajkowy Świat trafiłam przypadkiem i poznawałam kolejne szydełkowe rzeczy, które wychodziły spod zdolnych rączek. Podczas oglądania jej prac i coraz bardziej powiększającego się działu z biżuterią i ślicznymi spineczkami (czemu ja nie mam córki?), wpadłam na pomysł, by stworzyć własną i tak powstał projekt bransoletki granatowej z fuksją z błyskiem ;) Bardzo się wszystkim spodobał, nawet samej tworzącej, zauroczyły ją dobrane przeze mnie kolory. Kiedy już miałam bransoletkę zapragnęłam kolczyków, bo kolczyki, jak niektórzy wiedzą to podstawa mojego stroju i nigdzie się bez nich nie ruszam. I tak powstały kolczyki do kompletu. 

Muszę się przyznać, że moja prośba o wykonanie kolczyków miała decydujący wpływ na decyzję Edyty i tak postanowiła wprowadzić do swojego bajkowego świata kolczyki. Oczywiście, jak każda kobieta nie mogłam skończyć na jednej parze. 

Zobaczyłam kiedyś, jak Edytka na prośbę swojej córeczki zrobiła kolczyki sowy, oczywiście zapragnęłam mieć takie. Wybrałam ciemny turkus z miętą i szarymi nóżkami. Wyglądają obłędnie. Bardzo lubię patrzeć, jak moja ręcznie robiona biżuteria przykuwa wzrok. Sprawia mi to wielką satysfakcję, że mam coś innego niż wszyscy. Miło być takim kolorowym ptakiem, który może wybierać pomiędzy splotami koralików, szydełkiem, ceramiką czy sutaszem. Ostatnimi kolczykami jakie udało mi się upolować w "Bajkowym świecie" były miętowe z koralikami na końcach. 

Każdy z tych przedmiotów jest inny , ale łączy je jedno: wykonane zostały z pasją i cierpliwością. Edytka wkłada w swoje robótki całe serce. W sumie, jak sama mówi, zaczęła szydełkować ze względu na córkę, która bardzo chciała by coś jej wykonała. I tak powstał bajkowy świat i się rozwija. Oprócz wspomnianych przeze mnie kolczyków są śliczne komplety do włosów dla dziewczynek, łabędzie na ślub lub inne przedmioty. Jak ktoś mądry kiedyś powiedział, jedyne co nas ogranicza to wyobraźnia. Jeśli więc ktoś ma w głowie choćby najbardziej szalony pomysł na piękny, ręcznie robiony szydełkiem przedmiot z duszą, zapraszam do Edytki. A na pewno się nie zawiedzie ;) 

Edytkę i jej bloga znajdziecie tu : blogFB






piątek, 12 sierpnia 2016

Pierwszy zakup na FB - bransoletki z kamieni od Biżu ARTerii

Dzisiaj opowiem Wam o moim pierwszym zakupie rękodzielniczym na Fb. Zakupy zrobiłam u Kasi z Biżu ARTeria. I tak udało mi się wybrać: bladoróżowy jadeit ze wstążką, miętowy jadeit z zawieszką gwiazdką, kolorowy howlit , noc kairu. Po jakimś czasie skusiłam się jeszcze na wstążkę, którą podarowałam przyjaciółce, na fioletowy howlit i bransoletkę sportową bawełnianą. Dziś przedstawiam Wam Kasię i jej Biżu ARTerię.

Kasia tworzy bransoletki z kamieni, ale także z koralików powlekanych. Jej znakiem rozpoznawczym są bawełniane kokardki, które doczepia do swoich bransoletek, ale też posiada pełno różnych zawieszek. Hitem są też malutkie pierścionki z kamieni np. z hematytu. Każda mała i duża dama znajdzie coś dla siebie w jej bogatym asortymencie. Zdradziła mi że 1 września będzie miała premierę nowa marka Biżu ARTerii.

Jestem wielką kolekcjonerką i miłośniczką kolczyków, o koralach czy bransoletkach zawsze zapominam. Jednak gdy zobaczyłam cudne naturalne kamienie w bransoletkach Biżu ARTerii zakochałam się i musiałam je mieć. I tak powoli moja kolekcja się powiększa. Niebawem pokażę resztę mojej kolekcji. Podejrzewam że to dopiero początek. 

Zapraszam teraz na wywiad jakiego mi Kasia udzieliła:


1. Jak zaczeła się Twoja przygoda z tworzeniem bransoletek?
Pewnego dnia koleżanka zaproponowała mi, żebym pojechała z nią do hurtowni, zaczęła mi opowiadać o całym świecie Hand Made. Jak weszłam do tego świata kamieni, koralików, zawieszek i innych cudów, wiedziałam że to coś dla mnie

2.  Coś Cię zainspirowało do wybrania akurat tych produktów?
Na początku całej swojej przygody miałam przysłowiową złotówkę :) wybrałam rzeczy na które było mnie stać i starałam się z nich stworzyć coś, co spodoba się potencjalnym klientom.

3. Czym się kierujesz w tworzeniu , intuicją czy modą?
Kieruje się intuicją, inspiracją. Wpada mi pomysł do głowy i szybko go realizuje, jeśli nie mam w tym momencie możliwości, zapisuje go.

4. Jaka była pierwsza bransoletka, która wyszła spod twoich rąk?
Brązowe koraliki powlekane w rozmiarze 10mm, z przekładką do zawieszenia zawieszki, serca.

5. Co ciekawego można znaleźć w twoim asortymencie?
Mój asortyment cały czas się powiększa. Można znaleźć u mnie bransoletki, naszyjniki i pierścionki. Kolczyków jeszcze nie ma, ale kto wie :) Wykonywałam tez breloczki na specjalne zamówienia.

6.  Czy lubisz eksperymentować czy stawiasz na sprawdzone modele?
Uwielbiam eksperymenty :) Mam takie pudełeczko w którym leżą modele do dopracowania.

7. Jak byś opisała Biżu ARTerię?
To moje drugie dziecko.

8.  Dla jakiej grupy odbiorców tworzysz?
Staram się dla każdego, są rzeczy tanie i ciut droższe. Chodź i tak uważam, że moja marka jest dla każdego.

9. Czy proces tworzenia i wymyślania daje ci satysfakcje?
Największą satysfakcją są "like" pod zdjęciami na fb, gdy pojawia się coś nowego. To znaczy, że to co robię ma sens i się podoba. 

10.  Jakie są twoje plany związane z twoja marką?
Przy tym pytaniu mogłabym się rozpisać, ale za dużo zdradzać nie będę. Pracuję nad nową marką, która będzie skierowana w szczególności to klienta "targowego" . Będzie mocno promowana na targach modowych, ale również w internecie czy też na Facebooku. 

Kasię i jej Biżu ARTerię możecie znaleźć tutaj: klik
Na jej profilu na FB znalazłam informację o jej nowej marce, która startuje 1 września, gdzie pokaże nowości i przeniesie część biżuterii. A znajdziecie ją tutaj: Glam by bizuarteria




Kolorowy howlit, fioletowy howlit, miętowy jadeit, noc kairu oraz bladoróżwoy jadeit ze wstążką

Bawełnina bransoletka


czwartek, 11 sierpnia 2016

Malinowa rozkosz pod prysznicem - żel pod prysznic Treacle Moon

Pisze ten post z kubkiem gorącej czerwonej herbaty w ręce, bo za oknem jest raptem 16 stopni i pada deszcz. Przepraszam, że nie zaglądałam na bloga, ale niestety ale egzema na dłoniach wraca i sam widok moich dłoni mnie denerwuje. Na dodatek nie jest to przyjemne jak skóra pęka i boli. 

Dziś na poprawę humoru przedstawiam żel pod prysznic i do kąpieli, który swym cudownym zapachem skradł moje serce. Jest to Treacle Moon o zapachu The raspberry kiss

Żel jest zamknięty w przeźroczystej butelce, zamykanej na zatrzask o pojemności 500 ml i mimo częstego używania, jest bardzo wydajny i powoli znika z butelki. Doskonale się pieni, niewielka jego ilość wystarczy żeby porządnie umyć całe ciało. Zapach nie jest bardzo intensywny i podczas prysznica wyczuwalny i sprawia wielką przyjemność używanie go. Trafiłam na niego przez przypadek podczas zakupów w jednej z drogerii i akurat z bogatej oferty zapachów synek wybrał mi właśnie tą słodką malinkę. 
Polecam z czystym sumieniem. Raz że nie wysusza mojej skóry, nie jest podrażniona, to dwa cudnie pachnie. I bardzo ale to bardzo poprawia humor pod prysznicem. Na etykiecie można znaleźć także informacje w języku polskim, więc pewnie i Polsce można go odnaleźć. Może któraś z Was wie gdzie można go kupić i chętnie się podzieli takimi informacjami

Polecam zajrzeć na stronę internetową producenta i zapoznać się z innymi słodkimi zapachami z ich bogatej oferty Treacle Moon



piątek, 5 sierpnia 2016

Komplecik z koralików toho od Marg3rita - koralikowo

Dzisiaj kolejną rękodzielniczka, którą chciałam Wam przybliżyć jest Małgosia z Marg3rita-koralikowo. Gosia zrobiła dla mnie komplet bransoletka i kolczyki kokardki w kolorze pudrowego różu z granatem. Kolczyki są lekkie, ładnie wyglądają na uszach, przyciągają wzrok. Bransoletka też przy zapięciu posiada kokardkę, co dodaje jej uroku. Cały komplecik jest wykonany z dbałością o szczegóły z koralików toho

U Gosi oprócz kokardek można znaleźć kosteczki czy zawieszki gwiazdki, które też się świetnie prezentują. 
Gosia ciągle uczy się nowych splotów, by móc nas zaskoczyć czymś nowym. Ostatnio robiła bransoletki na krośnie czy uroczego różowego misia.

Dzięki mnogości wzorów, które potrafi stworzyć z koralików, każdy znajdzie tutaj coś dla siebie. Mój komplecik towarzyszył mi na weselu, pięknie się komponował z chabrową sukienką ;)  

Jest otwarta na wszelkie sugestie, ale także potrafi podpowiedzieć lub decydować sama. Chciałam dla mamy brelok gwiazdkę ale nie mogłam się zdecydować na kolory, więc Małgosia mi podpowiedziała i wyszło idealnie.

1. Jak się zaczęła twoja przygoda z tworzeniem?
Swego czasu był wielki "woow" na ręczne wyplatanie bransoletek z muliny. Wciągnęło w to moją siostrę. Spróbowałam i ja, ale mówiąc szczerze byłam B-E-Z-N-A-D-Z-I-E-J-N-A. Robótki wychodziły mi krzywo i brakowało mi cierpliwości. Przez przypadek w internecie trafiłam na zdjęcie koralikowej bransoletki - no i się zakochałam. Chciałam ją kupić, ale jak to u kobiet czasem bywa - zgłupiałam na widok tylu śliczności i nie mogłam się zdecydować na kolor. Wtedy gdzieś w mojej głowie zakiełkował pomysł, żeby samej spróbować taką zrobić - w końcu to rękodzieło - no i przepadłam ;-)

2. Czym się kierujesz w tworzeniu, intuicją czy modą?
Nigdy nie zwracałam uwagi na to co modne. Jednak staram się być na bieżąco jeśli chodzi o kolory królujące w danym sezonie. Lubię biżuterię. Może i nie jestem typową sroką, ale lubię nosić coś co jest unikatowe i nie ma tego każda napotkana na ulicy osoba.

3. Jaka była pierwsza bransoletka, która wyszła spod twoich rąk?
Pierwsza bransoletka była okropnie nierówna, z wygrzebanych gdzieś, krzywych koralików. Nigdy nie doczekała się wykończenie i leży gdzieś teraz na dnie mojej szafki.

4. Co ciekawego można znaleźć w twoim asortymencie?
Głównie tworzę brasnoletki, ale także pojawiają się u mnie kolczyki, zawieszki czy naszyjniki. Uwielbiam kokardki i chyba one u mnie królują.

5. Czy lubisz eksperymentować czy stawiasz na sprawdzone modele?
Lubię mieć pomysł lub początkową wizję - wtedy realizacja projektu jest łatwiejsza. Jeśli jednak ktoś ma jakiś konkretny pomysł i chce bym go wykonała, jak najbardziej mogę podjąć się takiego wyzwania.

6. Jak byś opisała swoje prace?
Pełen pasji, serca i miłości. W każdej pracy zostawiam cząstkę siebie, mojego czasu, mojej duszy. Nie nazwałabym ich idealnymi i precyzyjnie wykonanymi, bo zawsze może być lepiej, ale są moje i to je chyba czyni wyjątkowymi.

7. Dla jakiej grupy odbiorców tworzysz?
Ciężko wskazać konkretną grupę. Biżuteria trafia głównie do kobiet. Jednak szerokie bransolety czy breloki do kluczy, znajdą swoje miejsce także u mężczyzn. Myślę, że to zwyczajnie kwestia gustu i indywidualnych preferencji każdego człowieka. Jeśli komuś podoba się to co robię, jest to dla mnie ogromny komplement i motor do dalszego rozwoju.

8. Czy proces tworzenia i wymyślania biżuterii  daje ci satysfakcje?
Głównie bazuję na wyszukanych schematach. Tworzenie może przyprawić o ból głowy, szczególnie na poczatku, gdzie jedno podejście do robótki, to za mało, wszystkie się plącze, a koraliki w żaden sposób nie układają się tak jak powinny. Ale to lubię, pomimo wszystko jest to moja odskocznia od rzeczywistości, mój mały prywatny świat. Mało co potrafi mnie tak wyciszyć, zrelaksować i uspokoić jak koraliki. Jednak największą satysfakcję daje mi widok mojej biżuterii na kimś - to chyba największa nagroda. Ze względu na mój wrodzony samokrytycyzm, nigdy nie jestem zadowolona z efektu końcowego, zawsze wydaje mi się że mogłam coś zrobić lepiej. Mimo to ludzie doceniają moje prace, chwalą i słyszę mnóstwo pozytywnych słów - i to jest niesamowite.

9. Jakie są twoje plany na przyszłość?
Staram się rozwijać i poszerzać swoją wiedzę jeśli chodzi o biżuterię. Mam w planach kilka ściegów koralikowych, które chętnie bym wykorzystała do tworzenia nowej biżuterii. Ciągle myślę też nad specjalnym, eleganckim kompletem, którego jeszcze u mnie nie było, ale jak do tej pory nie zdecydowałam się na nic konkretnego.
Co będzie dalej, zobaczymy. Plany może i są, ale szczegółów nie zdradzam, ale jak coś się będzie działo, to bądź pewna, że o tym poinformuję i się pochwalę

Małgosie i jej piękną biżuterię z koralików toho znajdziecie tutaj Marg3rita - koralikowo






czwartek, 4 sierpnia 2016

Czekoladowy żel pod prysznic z Palmolive

Od jakiegoś czasu mocno jest reklamowana nowa seria żeli pod prysznic Palmolive. Akurat wybrałam czekoladowy do swojego testu.
Z tą marką zawsze miałam problem, bo nie służył mojej skórze, a że zrobiłam sobie kilkuletnią przerwę w używaniu tych kosmetyków, chciałam sprawdzić czy coś się zmieniło czy nie.
Od dziecka jestem alergikiem, najpierw pokarmowym z czego wyrosłam, potem wziewnym i na końcu kontaktowym. Nigdy nie wiem co i kiedy mnie uczuli. Czasem jest tak, że długo czegoś używam i nagle przestaje mi służyć i to wcale nie nowe opakowanie. Moja skóra jest tak kapryśna, że niedawno dostałam egzemy na dłoni po nałożeniu maski na twarz (a na twarzy nie było nawet zaczerwienienia ;) Wiem, komuś może się to wydawać dziwne, ale ja się już przyzwyczaiłam. Bo z tak silną egzemą jaką mam ja niestety trzeba nauczyć się żyć, choć wcale nie jest to łatwe. Po urodzeniu syna przez rok razem z lekarzami walczyłam o odzyskanie dawanego blasku swoich dłoni, bo to co na nich było to był obraz nędzy i rozpaczy. Każdy dotyk czy kontakt z wodą powodował u mnie wielki ból. Jako matka kilkumiesięcznego dziecka musiałam zmieniać pieluchy, gotować, sprzątać a każda z tych czynności powodowała że moja skóra była w coraz gorszej kondycji i pękała w wielu miejscach. Jak sobie przypomnę ten okres to na samą myśl podnosi mi się ciśnienie. Nikomu, nawet największemu wrogowi nie życzę takich problemów skórnych jakie mam ja. Bo to ani ładne ani przyjemne, jak się ma na jednym palcu siedem pęknięć skóry i wtedy nic nie pomaga, żaden krem, nic.
Dzięki tym problemom ze skórą już po pierwszym użyciu danego kosmetyku mogę śmiało stwierdzić czy mi pasuje czy też nie. I tak niestety po raz kolejny żelowi pod prysznic Palmolive muszę powiedzieć nie. Moja skóra jest sucha, swędząca i to mocno, a to oznacza że skład tego żelu nie jest dla mojej skóry dobry. Powiecie pewnie że powinnam używać emolientów. A powiem wam że używałam i niektóre jeszcze bardziej wysuszały moją skórę, że drapałam się do krwi. Więc nie ważne czy to emololient czy nie, musi po prostu pasować naszej skórze i tyle. Nie zapominajcie o tym.

Żel ma gęsta kremową konsystencję, łatwo wylewał się na myjkę, jak dla mnie dziwnie pachnie ta czekolada, ale w końcu to kosmetyk a nie prawdziwa ;) Opakowanie wygodne, łatwo się trzyma w dłoni. Zamyka się na zatrzask. Butelka jest o pojemności 250 ml




środa, 3 sierpnia 2016

Moja miłość kosmetyczna - olej jojoba

Ostatnio pisałam o moim ulubieńcu oleju kokosowym. Dziś przyszła pora na olej jojoba. 

Kupiłam go przed przypadek, w sklepie przy okazji zakupu oleju kokosowego. Skorzystałam z promocji że drugi był 50% taniej. Zapytałam ekspedientkę, żeby mi poleciła coś na suchą skórę i włosy i tak stał się moją wielką miłością kosmetyczną. Zdeklasował nawet ukochany przeze mnie olej kokosowy. Ma więcej witamin, jak gdzieś przeczytałam jest porównywany składem do tranu. 

Powiem Wam że jak zaczełam w domu czytać jakie ma wspaniałe właściwości i ile zastosowań, od razu wiedziałam że się polubimy. Moje włosy ostatnio mocno się zaczeły puszyć i nic nie mogłam na to zaradzić, aż nie wypróbowałam właśnie oleju, a dokładnie estru jojoba. Nałożyłam go na całe włosy od nasady i położyłam się z moją skarpetką nie od pary spać. Rano zmyłam i końcówki były bardziej odżywione niż wcześniej, na czubku już się tak nie puszyły. Kolejny raz, na następny dzień zrobiłam podobnie i muszę Wam powiedzieć że bardzo żałuję że nie odkryłam ntego oleju wcześniej. Jest naprawdę świetny. Oczywiście na twarz też musiał być na noc. Mój akurat nie jest w 100% czysty olej jojoba, bo makieś dodatki, ale nie mogę rozszyfrować jakie. Ale i tak poradził sobie świetnie z moimi suchymi jak słoma końcami.
Olej jojoba w pielęgnacji skóry i włosów jest kosmetykiem uniwersalnym, nie podrażnia suchej i wrażliwej skóry, nie powoduje uczuleń, zawiera witaminy: E, kompleks witamin z grupy B,cynk, selen, miedź, chrom oraz jód.

Możliwe zastosowania oleju jojoba:

  1. Włosy - można nakłądać na całe, jak ja, na końcówki czy dodać kilka kropel po myciu jako odżywka ułatwiająca rozczesywanie, bardzo mi pomógł na skórze głowy, nie swędzi mmnie już tak głowa i włosy się już nie puszą
  2. Twarz - nie zatyka porów, więc spokojnie może być stoswany przez osoby z tłustą cerą, a genialnie reguluje strefę T, no i oczywiście walczy z suchością twarzy. Można go stosować jako nawilżacz ok 4-6 kropel,czy  całą noc jako maska czy do oczyszczania
  3. Stopy i Dłonie - sprawdzi się jako krem do stóp i zmiękkczy skórki 
Jeśli znacie inne zastosowania oleju jojoba, bardzo proszę podzielcie się ze mną. Chętnie się dowiem czegoś nowego na temat tego cudownego komsetyku.







wtorek, 2 sierpnia 2016

Krem idelany dla alegrika - Optimals Oxygen Boost z Oriflame

Dzisiaj przychodzę do Was z kremem, który okazał się idealny dla mojej suchej i wrażliwej skóry twarzy. Polecam krem z serii Optimals Oxygen Boost z Oriflame. Ja akurat mam do cery suchej/wrażliwej. 

U mnie nigdy nie wiadomo kiedy dostanę uczulenia i na co. Krem ten nie tylko przyniósł ukojenie mojej bardzo suchej skórze, ale też odżywił ją i pozostawił świeżą i promienną. Nie mam już zaczerwień, suchości czy podrażnień. Jest moim ulubionym rytuałem pielęgnacyjnym. Moja skóra odżyła po nim, wspaniale nawilża. Do tej pory nie miałam tak dobrego kremu, który poradziłby sobie z moją niezwykle kapryśną cerą. 

Według opisu producenta: 
Zanieczyszczenie powietrza w mieście obniża poziom tlenu w środowisku, koniecznego do naturalnych procesów zachodzących w skórze. Zmęczona, narażona na zanieczyszczenia i stres skóra staje się ziemista, wygląda starzej, traci blask.

Aby zapewnić twojej skórze "łyk świeżego powietrza", naukowcy Optimals stworzyli nową formułę  Optimals Oxygen Boost, opartą na wyjątkowym składniku O² active, wchodzącym w skład ekskluzywnej, opatentowanej technologii LINGON 50:50™ "Zbawia" on cząsteczki tlenu do środka komórek skóry. Zwiększając  konsumpcję tlenu przez komórki skóry, poprawia oddychanie na poziomie tkanek, w wyniku czego  skóra staje się fantastycznie odświeżona. LINGON 50:50™ to wysokiej jakości technologia ochronna pozyskiwana z silnie działającego składnika o szwedzkim rodowodzie, borówki brusznicy, która chroni przed wolnymi rodnikami.

Krem ten po pierwszych kilku użyciach delikatnie "szczypał" w policzki, ale było to dość przyjemne. Jestem bardzo zadowolona z jego efektów, bo moja buzia odżyła. Powiem szczerze, że jak słyszałam tyle dobrego o tej serii dotleniającej, to nie wierzyłam, że możemy się tak bardzo zaprzyjaźnić. Pierwszy słoiczek kupiłam na bazarku pomocowym zorganizowanym dla kotka koleżanki i nie żałuję. Cena regularna tego kosmetyku na dzień (jest też wersja na noc) kosztuje 42,90, ale bardzo często można go kupić w promocji w katalogu. Jest zapakowany w szklany słoiczek o pojemności 50 ml z różową nakrętką. 









poniedziałek, 1 sierpnia 2016

Podstawa pielęgnacji - olej kokosowy

Dziś zapraszam na pierwszy wpis kosmetyczny. Chciałam przedstawić mojego ulubieńca: olej kokosowy.

Pierwszy słoik oleju kokosowego dostałam od kuzynki, która zna moje problemy skórne. Tym co, mnie nie znają informuję, że cierpię na silne i nawracające egzemy, które najbardziej upodobały sobie moje dłonie, ale nie gardzą też przedramionami, łydkami, powiekami czy skórą na lini włosów. Przez długi czas razem z lekarzami szukaliśmy cudownego środka, bo powiem szczerze, że nawet bardzo silne sterydy na mnie nie działały i lekarze uważali, że kiepski ze mnie przypadek, ale na szczęście znaleźli remedium na moje problemy i to naturalne, które używane bardzo często, nie szkodzi mojemu organizmowi. Ale nie o tym miałam pisać.

Kiedy kuzynka mi podarowała mój pierwszy słoik oleju kokosowego, długo stał na półce i musiałam do używania go dojrzeć. Kiedyś przeczytałam jak go stosować, mi.in na włosy na jakimś blogu i tak też zrobiłam. Wybrałam opcję olejowania włosów na noc, bo rano pewnie bym przed kąpielą zapomniała nałożyć, a że zawsze myję rano włosy, ta opcja wydawała się najlepsza. Nałożyłam go na włosy od lini ucha aż po same końce, zwinęłam w koka, na to nałożyłam skarpetkę i całość zaplątałam gumką. Przy okazji posmarowałam też twarz. Pomyślałam co mi szkodzi, najwyżej będę miała krostki na całej twarzy, ale przynajmniej się przekonam czy mnie nie uczula. Jeszcze tylko nałożyłam na poduszkę tetrową pieluchę i poszłam spać. Rano zmyłam dla pewności dwukrotnie szamponem włosy i poczułam że są miękkie, a wcześniej przez egzemy były suche i już się tak ładnie nie błyszczały. Moje włosy były odżywione i byłam bardzo ale to bardzo zadowolona z efektu. Jak dla mnie i mojej suchej skóry (wszystko przez egzemę) był ukojeniem.

Chociaż jak miałam egzemę na powiekach, chciałam go zastosować jako demakijaż, niestety moja skóra w tym miejscu nie reagowała dobrze na kokosa. Na bardzo silne problemy, jakie mam ja, niestety nie pomaga. Kilkakrotnie stosowany na końcówki, delikatnie powodował że były mniej suche. Kiedy dość mocno je przesuszyłam, bo nie miałam łazienki podczas remontu i tylko mogłam myć włosy i to wieczorem, bez używania odżywek, była tragedia. Włosy, szczególnie mocno na końcach były suche i zaczęły się puszyć, czego tej pory nigdy nie doznałam, a mam bardzo długie włosy, już prawie sięgają do pasa. Nie susze ich suszarką, chyba że muszę, nie używam prostownicy bo mam proste włosy jak druty, wiec takich nie trzeba prostować. Jedynie nakładam farbę w piance, średnio co 1,5 miesiąca.

Olej kokosowy jest kosmetykiem naturalnym, szczególnie polecanym osobom z suchą skórą, ale niestety zapycha pory. Jednak może być z powodzeniem używany do włosów przed kąpielą, na ok. godzinę przed lub tylko na same końcówki lub jak w moim przypadku na całą noc. Można go używać jako pasty do zębów, w pielęgnacji niemowląt też się doskonale sprawdzi i zastąpi także idealnie pomadkę ochronną i przy tym (bynajmniej dla mnie obłędnie pachnie). Jest też antybakteryjny. Nie sposób w jednym krótkim poście przedstawić wszystkie jego zalety. 

Do tej pory kupowałam w Polsce swój kokos w Organique, teraz kupiłam na miejscu w Holandii. Gdyby ktoś był zainteresowany kokosem z Organique odsyłam na ich stronę, gdzie działa także sklep internetowy organique




Tylko jeśli chcecie by zachował swoje cenne właściwości używajcie tylko nierafinowanego, czyli potocznie mówiąc pachnącego kokosem. Macie wtedy pewność, że jest w 100% naturalny. Mój kosztował ok. 40 zł za słoik a te bezzapachowe można kupić już za kilka złotych, ale one są rafinowane.